– Dzwonią do nas rozgoryczeni lekarze i pielęgniarki, którzy są po rozmowach z dyrekcją szpitali – mówi Stanisław Plewako z Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy w Pomorskiem. – Skarżą się, że dyrektor zaproponował im 18, 20 procent albo mówią, że podwyżki nie dostaną w ogóle. Ze słów Religi wynikało, że wszyscy dostaną te 30 procent, a teraz okazuje się, że wcale tak nie będzie.
Podwyżki to efekt wiosennych protestów i strajków w szpitalach i przychodniach. Pracownicy szpitali twardo żądali 30-procentowego wzrostu płac. Rząd zgodził się na te roszczenia i w lipcu minister Religa podpisał ustawę o podwyżkach. Od tego momentu każdy pracownik szpitala wyliczał, ile to będzie dla niego 30 procent.
Co tak naprawdę mówi ustawa, okazuje się dopiero teraz. – Ja ją dokładnie przeczytałam – przyznaje Krystyna Grzenia, dyrektor szpitala na gdańskiej Zaspie. – Z samego założenia, które ustawodawca przyjął do naliczania wysokości podwyżek, widać, że nie znajdziemy tam obiecanych 30 procent.
Z ustawy wynika, że pieniądze nalicza się według tzw. współczynnika 0,56. To oznacza, że ustawodawca uśrednił kwotę, jaką w polskich szpitalach wydaje się na płace – uznał, że jest to 56 procent budżetu placówki. Dodatkowo 'nakazał’ ten współczynnik pomnożyć przez wysokość całego kontraktu szpitala z NFZ, a nie przez sumę, jaką placówka rzeczywiście wydaje na pensje pracowników.
Czyli: – Jeśli szpital wydaje na płace mniej niż 56 proc. swojego budżetu, zyska na tym, jeśli wydaje więcej – straci.
– Im wyższy ma kontrakt, tym więcej dostanie pieniędzy bez względu na to, ilu pracowników zatrudnia.
– To manipulacja, pułapka albo nieprawdopodobna niedbałość – mówią nawet dyrektorzy szpitali o dużych kontraktach.
Właśnie teraz wielu z nich negocjuje ze swoimi związkami zawodowymi, kto ile dostanie. – Dogadaliśmy się – mówi Irena Erecińska-Siwy, dyrektor Szpitala Morskiego w Gdyni Redłowie. – Lekarze dostaną 29 proc., pielęgniarki 29,75 proc, pracownicy administracji 15 proc. Udało nam się podzielić pieniądze sensownie, bo 'wpasowaliśmy się’ w ten wskaźnik 56 procent.
Cieszą się pracownicy Akademickiego Centrum Klinicznego w Gdańsku. Tam i medycy, i pielęgniarki, laborantki i pracownicy administracji dostaną obiecane 30 proc. – Udało się nam, bo koszty pracy mamy dużo poniżej tych wskaźnikowych 56 proc. – mówi Zbigniew Krzywosiński, zastępca dyrektora ACK. – I duży kontrakt na specjalistyczne, drogie usługi.
– Nie wiem, ile dostanę – powiedział nam Piotr Zieliński, neurochirurg z ACK. – Ale jeśli będzie tak, jak mówi dyrektor, to będę zadowolony. Gdy do pensji dodam dyżury i podwyżkę, na pewno odczuję poprawę.
Powodów do radości nie mają lekarze szpitala MSWiA w Gdańsku. – Lekarze dostaną 25 proc., podobnie pielęgniarki, administracja 20 – mówi dyrektor Ryszard Zawadzki. – Niestety, wysokość podwyżki zależy od kontraktu, my mamy nieduży. Dlatego mamy mniej do podziału.
– Wykonuję podobną pracę, jak koledzy ze szpitali w Gdyni czy ACK, ale tylko dlatego, że pracuję w mniejszym szpitalu, dostanę mniej – mówi lekarz z MSWiA. – Nie mam wpływu na kontrakt szpitala, jednak jestem poszkodowany.
Niewesołe nastroje są też w szpitalu specjalistycznym w Wejherowie. – Mamy kilka wariantów, jak dzielić pieniądze – mówi pielęgniarka Krystyna Dębkowska. – Jeśli dostaniemy wszyscy po równo, to wyjdzie 26 proc. Jeśli lekarze będą walczyć o 30 proc., dużo mniej dostaną inni pracownicy. Na razie nie możemy się porozumieć.
– Muszę zatrzymać lekarzy, którzy chcą odejść, dlatego dam im 40 proc. podwyżki, wtedy dla pracowników technicznych może nie starczyć w ogóle – twierdzi Leszek Trojanowski, dyrektor szpitala na Srebrzysku. – Właśnie negocjuję ze związkami.
– Będzie dużo rozgoryczenia i złości – mówi Andrzej Sokołowski, szef pomorskiego OZZL. – Ale radzimy wszystkim, żeby przyjęli podwyżki, nie organizowali protestów. Szykujemy się do strajku w przyszłym roku i to, że minister obiecał 30 proc., a niewielu je zobaczyło, będzie poważnym argumentem wobec rządu. Już nie damy się oszukać. To będzie strajk na poważnie.
Alicja Katarzyńska www.gazeta.pl